Priorytetem dla mnie podczas podróży wszelakich, obok tułaczki w celu odkrycia urokliwych miejsc, jest oczywiście próbowanie regionalnych smakołyków, najlepiej street food. Nie ma nic lepszego niż wybór jedzenia, podążając tropem lokalnej społeczności. Sprawdza się to w zasadzie zawsze. Czasami warto przysiąść w klimatycznej tawernie, prowadzonej przez ojca i synów i jeszcze kilku pomagierów z rodziny. Knajpka taka zazwyczaj jest dopieszczona, a od wejścia czuć ciepłą i familijną atmosferę, zapach świeżego jedzenia i gościnność gospodarzy, oferujących darmową lampkę wina.
Tegoroczną wycieczkę po kraju pesto płynącym, podzieliłam na dwie części - odwiedziny w Ligurii i Toskanii. W planach liguryjskich było wędrowanie po małych, nadmorskich miasteczkach, wyrastających na skałach. Na mapie zaś Toskanii zaznaczyłam Volterrę, Luccę, Castingocello, Pizę, Florencję i w drogę.

Niestety ryby i owoce morza, mimo położenia, nie są łatwo dostępne, a jeśli już natrafimy na nie w karcie, to słono zapłacimy. Za to wszędzie można było zjeść obłędną pizzę za kilka euro, klasyczną grzankę bruschetta al pomodoro, pieczywo foccacia all olivo i mój faworyt - torta di spinaci. Zazwyczaj farsz zapiekany jest w cienkim cieście, do którego oprócz szpinaku, dodawany jest ser ricotta lub parmezan i przyprawy. Niby prosty, a tak pyszny, że odtworzenie go we własnej kuchni, może nie być proste. Najlepszą pizzę zjadłam w Bolonii w
Pizza Casa w drodze z lotniska do Lido di Camaiore za 3,5 euro - zwyczajny spód margarity obsypanej bogato rukolą. Myślę, że lepszą można zjeść tylko w Neapolu, będącym kolebką włoskiej prostej kuchni.
Wycieczkę rozpoczęłam od Lerici i Cinque Terre, czyli kolorowych miasteczek, leżących na riwierze liguryjskiej, których cechą charakterystyczną jest zabudowa skalna, liczne groty i morskie urwiska.
Portovenere stanowi perełkę regionu, w którym rozpościera się park krajobrazowy, wpisany na listę Unesco - cudo. Przed górską wspinaczką posiliłam się carpaccio z tuńczyka w malowniczo położonej resturacji
Tre Tori, tuż przy szlaku, wiodącym do zamku. Ceny trochę zwalały z nóg, ale atmosfera miejsca była tego warta. Tutaj właśnie gospodarz przywitał mnie lampką wina, oliwą i chrupiącymi bułeczkami, podawanymi w papierowej torebce. Tylko pogoda się nie popisała, dlatego swoje antipasti zjadłam po hipstersku - w czapce;)
Lucca, założona przez Etrusków w starożytności, przywitała mnie promieniami słońca i świeżo paloną kawą na Piazza Anfiteatro.
Volterra to zdecydowanie miasto, do którego można nieustannie wracać i odkrywać je na nowo. Jako ważny ośrodek wydobycia alabastru (i soli kamiennej), przyciąga wzrok małymi sklepikami i warsztatami pracy, w których piętrzą się alabastrowe figurki i rzeźby. Mnóstwo też tutaj sklepów z włoskimi specjałami,a szczególnie wszystkimi rodzajami makaronów.
Po kilku dniach tułaczki, przyszła pora na wypoczynek, tym bardziej, że aura dopisywała. Przy 30 stopniach Celsjusza w październiku w grę wchodziło tylko plażowanie na Playa Bianca - jednej z piękniejszych piaszczystych plaż włoskich, na jakich byłam.
Na sam koniec kilka dni pobytu w Castiglioncello - prowincji w regionie Livorno. Spacerując deptakiem wzdłuż linii brzegowej (Lungomare Alberto Sordi), dojdziemy do miejsca, w którym widok dosłownie wymusza na nas zakupienie wina, bagietki, kawałka sera i opychaniu się nimi, obserwując zachód słońca. Nim wyjedziecie z tego malowniczego miejsca, koniecznie zjedzcie Cannoli Siciliani - rurki z kruchego ciasta, nadziewane kremem z serem ricotta lub orzechowo-czekoladowym. Ja akurat natrafiłam na nie w kawiarni w centrum Castiglioncello, ale z powodzeniem znajdziecie je w innych włoskich prowincjach. Tutto bene:-)